Jak przegotowana kolba kukurydzy

„Nawet ty, rodzic akceptujący to, że masz niepełnosprawne dziecko, możesz działać na jego niekorzyść. Dlaczego? Dlatego, że w przyrodzie ważne jest równowaga, a o nią w takiej sytuacji trudno. Stoję w kolejce do kasy w hipermarkecie i zastanawiam się, co też ludziom odbiło z tą kukurydzą. Jedna, druga, trzecia kobitka wykładają kolejno na taśmę kolbę lub 2. Zapewne promocja, bo cóż by innego mogło w cudowny sposób zwiększyć spożycie tego niezbyt popularnego w naszym kraju warzywa. Jednak to, że tyle osób ją kupi i będzie miało w domu, nie znaczy jeszcze, że potrafią się z nią właściwie obejść. Stoję, patrzę, słucham, aż tu jedna z pań zaczyna wyrzucać kasjerce, że te kukurydze, co tu je kiedyś kupiła, były do niczego, bo gotowała je pół godziny, godzinę, ba, nawet półtorej – i nic, twarde jak cholera, można było zęby połamać. Na co pani numer 2, stojąca dokładnie przede mną, z rozbrajającym uśmiechem odpowiedziała jej, że kukurydzę wrzucamy do gotującej się wody (do wrzątku po prostu) na maksymalnie 10 minut i tylko wtedy jest miękka. Potem twardnieje i można ją sobie gotować nawet pięć godzin, nic to nie da. Już się się już się jej nie zmiękczy.

Dokładnie tak samo wygląda sprawa z niektórymi rodzicami niepełnosprawnych dzieci. Wydaje się im, że gdy wynajmą i opłacą sztab specjalistów, masażystów, prywatnych nauczycieli, fizjoterapeutów i dziecko będzie poddawane terapii niemalże 24 godziny na dobę, to tak go „wyrehalibitują”, że śladu po żadnej niepełnosprawności nie będzie. Tylko że mózg dziecka oraz jego ciało mają swoją wyporność, a to oznacza, że nie są w stanie przetworzyć zbyt dużej ilości bodźców. Mówiąc wprost – następuje przeciążenie i organizm przestaje reagować. Wyłącza się.  A wtedy już nie ma znaczenia, czy ćwiczysz z nim pół godziny czy 5 godzin dziennie. Jego mózg i ciało już nie usztywniły, „utwardziły”, zamknęły na całą wiedzę i twoje oczekiwania. Jak przegotowana kolba kukurydzy. „

Cytat z książki „Kto ukradł jutro” Olga Ptak

 

Przeładowanie, przeciążenie oczywiście w dobrej wierze i często w przypadku dzieci które  umieją same za siebie odpowiedzieć – na ich życzenie. Bo chce grać w siatkówkę,  ale chce też grać na perkusji… ale np. na ćwiczenia korekcyjne i korepetycje z matematyki musi chodzić, więc też będzie chodził, do tego może jeszcze basen? Nie trzeba w zasadzie autyzmu czy innych zaburzeń żeby wystąpiło przeładowanie. Ale fakt u dzieci w spektrum o to łatwiej. Mój Marcinek mimo, że (nie zapeszając) próbuje od niedawna  z sensem odpowiadać na pytania – stawiając odp; tak lub nie, to dalej ta komunikacja leży … Chciałbym i walczę o to na co dzień, żeby był coraz bardziej i na maksa samodzielny, chciałabym  żeby kiedyś podejmował jakieś świadome decyzje dotyczące jego własnej osoby. Póki co układanie całego grafiku spoczywa głównie na mnie bo nie jest mi w stanie powiedzieć czego chciałby więcej robić, co go naprawdę totalnie irytuje lub mu niepotrzebne itp. Jeżeli masz możliwość zapytać swoje dziecko o to czego  chce i uzyskać odpowiedź to uwierz mi to wielkie szczęście. Nawet jeżeli w twoim mniemaniu jako rodzica będzie wymyślaniem czy utrudni nieco życie bo bywa i tak, zdaje sobie z tego sprawę, ale zawsze warto wziąć pod uwagę sygnały płynące wprost od naszych dzieci, bo to ich czas.

Ciężko jest wyważyć samemu – czy to już dość czy jeszcze czegos potrzebuje? Zajęć mamy sporo – w przedszkolu i te prywatne po. Zawsze się zastanawiam czy nie przesadzam. Kiedyś niestety  zafundowałam mu stan „przegotowanej kukurydzy”…. Myślę że większość rodziców ma z tym problem, szczególnie na początku drogi, zaraz po diagnozie. Rzucają się w wir tego wszystkiego – nowych pojęć, haseł rzucanych przez lekarzy i specjalistów które często brzmią strasznie zawile, a wszyscy posługują się nimi jakby to bylo cos powszechnego, coś co z reguły powinno się wiedzieć, a nie każdy ma śmiałość dopytać, nie wszyscy też chcąc wyjaśnić, wiem że bywa z tym przeróżnie…. Sajgon w głowie. Ty jako rodzic chcąc pomóc prowadzisz do różnych gabinetów. Tworzy się pewnego rodzaju grafik i nagle okazuje się, że dziecko przechodzi z zajęć na zajęcia, ciągły bieg – przedszkole – szybki obiad – terapia, terapia… i jeszcze raz terapia. Włącza nam się w zasadzie funkcja szofer bardziej niż rodzic. Nie krytykuje, sama wpadłam w tą pułapkę chcąc oczywiscie dobrze. Pisze to na swoim przykładzie – byl czas że Marcinek miał np. 3 logopedow, dwoch teraputow Si, dwie teraputki ręki, itp… Którzy wiedzieli o sobie lub nie, a to też meksyk, ale temat na innego posta. Poza zajęciami w przedszkolu, po południu miał często po 2 godziny terapii w różnych miejscach, zajęcia każdego dnia tygodnia, nawet w soboty plus jeszcze często wkraczam ja, chcąc zamiast  zabawy angażować w doskonalenie jakis czynnosci czy to manualne prace czy jakieś inne ćwiczenia. Nie wyszło nam to na dobre -wszyscy byliśmy zmęczeni i sfrustrowani… Bo nie było żadnego efektu, a wręcz pojawila sie jakas agresja itp. zachowania trudne do zaakceptowania. Teraz juz wiem że to normalne. Więcej nie znaczy lepiej. Do wszystkiego musimy dojrzeć, czasem jak widać doświadczyć. Wiem ile jest kuszących możliwości i wszyscy zachwalają swoje metody, ja tez chciałam żeby mial wybór przez co próbowałam różnych możliwości i zajęć -hipoterapii, dogoterapii, terapii muzyką, jakieś zajęcia ruchowe… I wszystko na pewno jest super, ale też nie dla każdego. Trzeba obrać cele, nad czym zależy nam żeby pracować intensywniej, co będzie realnie potrzebne – wiadomo że jesli mam wybierać przy Marcinie czy ma chodzić do logopedy czy na konie wybiore logopede, a z czasem gdy komunikacja się poprawi i nadal będzie chciał, możemy ruszyć na konie czy na co zechce. Naszym zadaniem jest szukanie złotego środka, (cholernie trudne zadanie) a najlepiej gdy ktoś nam w tym pomoże. Dla mnie zbawieniem (a wręcz odetchnęłam przez to z ulgą) było  wybranie głównego terapeuty dla Marcinka takiego „szefa szefów” który czuwa przede wszystkim nad moją głową, podpowie czy przesadzam czy nie, albo co potrzebne mu jeszcze, coś trzeba wymienić, nad czymś mocniej się skupić etc. Rodzic  zna swoje dziecko, wie co lubi itd. ale nie oceni obiektywnie pewnych spraw. Do wszystkiego trzeba dojrzeć – sporo czasu upłynęło jak już się wkręciłam w te wszystkie zalecenia itp. zanim zrozumiałam, że mam być przede wszystkim mamą swojego dziecka, nie terapeutką. Mogę go wspierać, kontynuować coś w domu, ale przede wszystkim mam mu dać przestrzeń do bycia sobą, do bycia dzieckiem… Wyczytałam gdzieś w jakimś podreczniku że teraputa powinien zalecić rodzicom, aby poświęcali uwagę 1 na 1 swojemu dziecku i to w czasie przynajmniej  pomnożonym razy dwa w stosunku do ilości terapii. Czyli np. dziecko miało 1 h terapii to poświęcamy mu na zabawę dwie w ciągu tego dnia. Doba staje się za krótka prawda?? Mnie zobrazowało to ile i JAK my spędzamy  wspólnie czas… Czasem warto odpuścić, zrezygnowac z czegoś a w ramach tego wpisać dosłownie w swój kalendarz – czwartek godzina 18 bawię się z dzieckiem, idziemy do lasu, etc. Traktować to faktycznie tak, jakbyśmy mieli go zawieźć do kogoś na zajęcia czy do lekarza, nic nie można przerwać tego czasu czy przełożyć, mamy go tylko dla dziecka. Wpisane w kalendarz. Na to co lubicie robić razem, nie na odrabianie lekcji. Taki relaks dla was, czas dla budowania relacji.
Jak zwykle mam nadzieję że nie namieszałam.
Wiem jaki wrzesień bywa ciężki dla większości rodziców i dzieci, ile nowości zmian, płonnych nadziei no i układanie życiowej rutyny… Męczący okres. Trzymam za was kciuki, nie dajcie sie zwariować, nawet gdy chcecie dobrze dla swoich dzieci.
 
Cyt. z książki Pani Olgi, do której lubię wracać. Jest dobrze napisana według mnie, okiem rodzica, rozżalonego a nawet bym powiedziała mocno wkurzonego na system, ludzi, opisująca podejście społeczeństwa do niepełnosprawności, o spychologii, o życiu rodziców dzieci w spektrum, często bez ogródek, z mostu, kawa na ławę. Mimo że mało optymistyczna, bo cóż tu dużo mówić główny wątek nie jest zbyt sielankowy, poruszane są w niej głównie problemy związane z niepełnosprawności i tzw prozą życia rodziny dotkniętej tematem niepełnosprawności. Oczywiście godna polecenia, mnie się udało  z panią Olgą porozmawiać, świetna kobieta. Książka jest dwuczęściowa, jedna napisana jest z perspektywy rodzica, druga zaś opisuje przeżycia dziecka, konkretnie jej syna będącego w spektrum, napisana tak jakby on to napisał -bardzo prostym językiem, do bólu obrazowo  z czym mogą zmagać się dzieci z różnym nadwrażliwościami, chociażby, jak one widzą świat, wyjaśnia określone dla nas dziwne zachowania… Tą część mogła by polecić osobom które mają problem właśnie ze zrozumieniem specyficznych zachowań  ludzi w spektrum, o tym z jakimi barierami muszą się zmagać już jako dzieci. Myślę, że gdy zachodzi potrzeba wyjaśnienia różnych spraw mogłaby być przeczytana w szkole, żeby wyjaśnić pewne rzeczy.
 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Komentarz do “Jak przegotowana kolba kukurydzy”