Post o ciąży i mojej fobii dotyczącej właśnie tego tematu miał się tu pojawić dawno temu. Tylko jakiś brakowało chęci, odwagi bo odkrywa mnóstwo kart o mnie …Często coś do niego dodawałam a jeszcze częściej usuwałam bo to temat dla mnie delikatny i niezwykle ważny. W dobie ostatnich wydarzeń stwierdziłam że muszę go wstawić i nie będę w nim już nic zmieniać poza tym że napiszę teraz tylko wstęp który będzie pewnie nacechowany dość pesymistycznie bo przez decyzję naszego rządu inaczej być nie może. Uważam że naruszono prawa człowieka, prawo decydowaniu o własnym życiu. Od teraz kobieta zachodząca w ciąże musi mieć świadomość ze jest przede wszystkim –bez względu na okoliczności- inkubatorem .Jej życie staje się kompletnie nieistotne. Ważne jest tylko żeby urodziła-zdrowe czy chore żywe czy martwe-nie ważne. Jedyne zadanie-wydanie na świat potomstwa. Ja tak to odbieram. I zastrzegam -nie jestem zwolennikiem aborcji jako metody antykoncepcji. Jestem zwolennikiem decydowania o sobie i swoim życiu ,jestem za poczuciem bezpieczeństwa dla rodzin które w moim odczuciu zostało im zabrane…Planowanie powiększania rodziny w strachu…Jaka to jest przyszłość? Napatrzyłam się już trochę na rodziny(często rozbite ) w których są dzieci niepełnosprawne i rodzaj ich życia które często nazwala bym walka o każdy dzień. Lub wegetacją-czyli przezywanie z dnia na dzień często w cierpieniu i tęsknocie za tym co było. Decyzja o przerwaniu ciąży na pewno nie jest łatwa, ale nikt z nas nie ma prawa oceniać kobiety która podejmuje taka a nie inna decyzje bo nikt nie zna jej historii i nikt nie siedzi w jej głowie. Mnie pozostało dziękować ze nie znalazłam się nigdy w podobnej sytuacji, ze dzieci w moim łonie okazywały się bez dających się stwierdzić wad genetycznych, ciężkich patologii czy że ciąża nie zagrażała mojemu życiu itd….W sumie nie wiem co bym zrobiła i chyba nie chce się nad tym zastanawiać. Ciężko jest sobie wyobrazić co czuje matka wiedząc ze urodzi dziecko które chwile później umrze przez np brak czaszki czy przez jeden z zespołów wad letalnych …Nie wszystko jest takie piękne i nie zawsze bobasek będzie śliczny różowy i co najważniejsze ZDROWY. Pomoc dzieciom czy w ogóle rodzinom zmagającą się na co dzień z niepełnosprawnością czy chorobą w naszym kraju to jakaś kpina. Skąd tyle zbiorek? Fundacji ?Ale nie chodzi tylko o kasę. O wsparcie na inny polach chociażby powiedzmy psychologiczne. Sama pamiętam jak dostałam diagnozę ,później papier o niepełnosprawności i heja -radź sobie. A co i jak dowiesz się w praniu. Twarda bądź. Naucz się wykłócać-rada od psychiatry Marcina. Mam dziecko niepełnosprawne w stopniu lekkim( na szczęście )ale i tak dane mi było zmierzyć się co nieco z naszym dogodnym systemem i wiem ile trzeba się kłócić i walczyć o pewnie rzeczy. Poza tym nie każde urodzone niepełnosprawne dziecko ma szczęście przyjść na świat i żyć w kochającej rodzinie. Ile tych dzieci jest porzuconych ,zdanych na łaskę a raczej niełaskę losu i DPS…Bo kto tak naprawdę zechce adoptować takie dziecko?? Ciężki temat. strasznie. I chyba mam dosyć. Wniosek mam w sumie jeden -Nikt nie powinien decydować za innych, każdy powinien decydować o sobie i to na nim spoczywa odpowiedzialność za swoje wybory. Tyle o tym co teraz bo już zasmarkałam klawiaturę. Tak ryczę ,wyje do księżyca. Bo jest mi okropnie przykro. I strasznie mnie ta niemoc wkurwia. Na rozładowanie tego poniższy tekst, bardzo osobisty , trochę z większą dozą optymizmu mimo wszystko.
Mam sporo sekretów takich swoich ,myślę jak każdy , którymi się niechętnie dziele, tzw swoją drugą stronę. Ale myślę ze tym powinnam się z wami podzielić bo mnie jakoś gryzie i uwiera. Z grubsza będzie o ciąży a konkretnie o leku o nią ,o tym ze jak pomyśle ze mogła bym być w tym stanie jeszcze raz to włos staje mi dęba na głowie i wszędzie indziej… Zaczęłam o tym myśleć bo całkiem nie dawno była taka opcja ze pojawia się dwie kreski na teście i to był dramat …Te przypominajki jak to było…Płacz i zgrzytanie zębów. Dlatego zaczęłam pisać ten post i szczerze mówiąc podchodzę do niego chyba z setny raz bo to temat delikatny a ja nie chce nikogo nigdy urazić ani zrazić do siebie tez nie lub co gorsza wystraszyć. Jesteście dla mnie ważne/ważni. Uprzedzam, że będzie długawo
Będąc dzieckiem często jeździłam do moich dalekich kuzynów, ciocia i wujek -starsi państwo z dużym stażem małżeńskim , bezdzietni. W ich domu panowała dziwna atmosfera. Całkiem inna niż w każdym domu który zdarzyłam poznać do tej pory. Wszędzie były zasady, dotyczyły wszystkich czynności -od jedzenia chyba po wypróżnianie włącznie…. Każdy posiłek był o określonej porze , każdy jadł danymi sztućcami nawet były dni na określone potrawy np. we wtorek jajko na miękko a w sobotę jajecznica, poniedziałek była owsianka …itp. Reszty na szczęście nie pamiętam. Bardzo specyficzne małżeństwo ,ale dogadywali się jakoś. Zawsze wyczuwałam w tym domu pustkę i jakieś niedopowiedzenia … Serio już jako dziecko pomyślałam sobie -nie ja tak nie chce .Nie chce żeby mój dom tak wyglądał … ale lubiłam tam przyjeżdżać , być z nimi. Czułam ze wnoszę do ich życia więcej iskry, oni tez starali się mi zapewnić rożne rozrywki ….I nie chce zarzucać tu zdaniami ze dzieci warunkują szczęście czy szczęśliwe małżeństwo. Absolutnie- to bzdura. Wiem ze nie wszyscy tego potrzebują i szanuje to ,każdy ma prawo do życia na warunkach na jakich chce. Ja po prostu widziałam to w ten sposób. A tez gdy wracam do rodziców czułam się wdzięczna za to co jest ,może to głupie ale nie musiałam wybierać specjalnej łyżki ,o 19 czytać książki a o 17.30 w sobotę słuchać koncertu wujka ,chociaż grał pięknie ale te rytuały i zasady mnie przygnębiały. (Teraz to mi to wszystko zajeżdża autyzmem :))Szczerze nie wiem w jakim wieku ale doszłam do wniosku ze chyba jest tak jak jest u nich przez to ze nie maja dzieci. Nie miałam nigdy odwagi spytać cioci dlaczego bo od zawsze uważam ze nie wszystko można pytać poza tym bałam się odpowiedzi. Spali w osobnych sypialniach , rozmawiali na zasadzie ciotka gada wujek przytakuje co było nieraz komiczne ale było widać ze się kochają i uzupełniają. W każdym razie już od dziecięcy lat bałam się, ze może ja nie będę mogła mieć dzieci… I to był mój pierwszy koszmar. Wiecie każdy z nas boi się czegoś -pająków, ciemności, wysokości , potwora z bagien… Ja bałam się tego ze nie będę mogła zostać matką. Przy każdych zdmuchiwanych świeczkach na torcie, przy każdej spadającej gwiździe czy rzęsie na policzku (tak wierze w takie bzdury) życzyłam sobie przede wszystkim żebym mogła zostać mamą ,mieć przynajmniej jedno dziecko albo piątkę , wszystko jedno. Mieć rozhuczany głośny dom, lepiące się podłogi i górę prania. Byłam normalną nastolatka żeby nie było i pewnie moja mama jest teraz w szoku bo nikomu nie mówiłam o tym nigdy. Chodziłam na imprezy, randki ,wagary , biegałam z gumiganem po lesie itd. Ale było to w głowie, gdzieś siedziało, ten lęk, powiedziała bym fobia. Swojego męża z którym mam teraz moją fantastyczną dwójkę poznałam w technikum , i tak jak myślę większość kobiet (mamy taki 6 zmysł) wiedziałam ze to ten, ze poznałam męża i ze będzie ojcem moich dzieci ale tez nie powiedziałam mu na pierwszej randce- ej ty to jesteś mój jedyny ,masz dobre geny ,idziemy robić dzieci (ani nic w tym stylu) ,nie jestem aż taką wariatką ani ryzykantką żeby na tyle go wystrzyc żeby od razu zwiał 🙂 Bo kto przy zdrowych zmysłach by nie zwiał. Ale wiedziałam ze to bliżej jak dalej .No i tak minęło parę lar wspólnego poznawania się, mieszkania ze sobą na kocia łapę , ślub no i podjęliśmy decyzje- działamy w temacie. W sumie na filmach pokazują początki ciąży jako jakieś omdlenia no i musowo wymioty a u mnie prezentowało się to zgoła inaczej .Bardzo inaczej. Wyobrażałam sobie to jako oh piękny stan, że będę ćwiczyć ,pracować dopóki brzuch pozwoli -jakoś nie miałam zbyt wielu koleżanek które by były w ciąży a jak były to raczej poza porodem to było wszystko było super. Ja zobaczyłam dwie kreski na teście i się zaczęło wszystko pod górkę. Wizyty w szpitalu ,plamienia, bole brzucha to tak na początek .Ciągły strach no bo tak się ucieszyłam ze się udało i nie wyobrażałam sobie innego scenariusza jak urodzić za te 9 miesięcy. A każdy dawał prognozy dość kiepskie. Czekanie nas bicie serca. No jest!! to super, mega radosc.. Usłyszałam miliony tekstów i komentarzy w stylu –jesteś młoda nie przejmuj się, będzie co będzie, nie ma co się przywiązywać ani nastawiać, organizmu trzeba słuchać widocznie jest cos nie tak i może było by lepiej….Az mi głowa puchła. Powiedziałam w końcu do jednej z pielęgniarek która przyszła do mnie z zastrzykiem plus ze swoimi uwagami gdy kolejny raz wyłam leżąc w łóżku po wizycie lekarzy „Choćby skały srały to ja to dziecko urodzę. Zobaczy pani. Spotkamy się za jakieś pol roku a ja będę tu leżała ze zdrowym bobasem ”No i fakt zawzięłam się, udało się. I chciałbym tu zaznaczyć że nie zawsze tak jest. I tu jest tez celowość tego tekstu. Jesteśmy mistrzyniami w obwinianiu się o wszystko i często też zwalamy winę na siebie przy stracie ciąży. Błagam was ,nie .Nie róbcie sobie tego. Fajnie by było gdyby sama wola mogła sprawiać ze wszystko będzie dobrze ale to tak nie działa. To straszne doświadczenie dla każdej z nas zdecydowanie nie utrudniajmy sobie przejścia przez tą żałobę i ten czas jeszcze bardziej .Mnie udało się nie widzę w tym mojej cudownej interwencji ,stosowałam się do zaleceń lekarza i robiłam to co podpowiadała mi intuicja i mój własny organizm. Wystarczyło. Tylko tyle i aż tyle. Leżałam można powiedzieć od 8 tygodnia do końca 37 tygodnia plackiem w łóżku ,mając zezwolenie na gruntowna kąpiel tylko raz we tygodniu ,nawet jadłam na leżąco. Kupa hormonów i leków….Leżałam, czytam i pożerałam wszystko. Wiecie jaka to kara leżeć dla osoby która normalnie ma niezdiagnozowane adhd i lata wszędzie, biega , ćwiczy i nie lubi jak ktoś ją wyręcza a nagle każdy mi musiał usługiwać, gotować czy czesać i pomagać wstać….I te ciągłe nerwy, patrzenie w teflonie w 4 różnych aplikacjach co już dziś się rozwinęło i szukanie jakie szanse na przeżycie miało by moje dziecko gdybym urodziła teraz…. Ciągły stres. Nawet miałam w nosie ile ważę, w zasadzie dopiero przy porodzie jak sobie policzyłam ile przytyłam to mnie cofnęło i przecierałam oczy ze zdziwienia. Ale cóż się dziwić nie jadłam sałatek tylko poprawiałam sobie humor czekoladą wiec było jak było. Sam poród straszny-nie byłam przygotowana bo nie chciałam się wystraszyć oglądając te super filmy ,nie czytałam w zasadzie ani o swoich prawach ani o tym jak przebiega nie chciałam nikogo pytać bo wiecie i tak wystarczająco miałam dość wrażeń. Na szczęście koniec końców udało się urodzić ponad 3 kilowego chłopaka ,10 punktów i te sprawy. Szczęście nie do opisania…Nie jeden mówi – w tej chwili oczywiście -ze gdybym nie leżała to pewnie tez bym donosiła ciąże bo co ma być to będzie-ja słuchałam lekarza bo czułam że ma racje i szczerze nie żałuje zrobiła bym to jeszcze raz gdybym musiała. Po wizycie kontrolnej właśnie na koniec 37 tygodnia zezwolił mi na chodzenie. Zdążyłam zejść kilka stopni po schodach i zjeść kolacje przy stole jak człowiek i odeszły mi wody. Po porodzie kolejne komplikacje u mnie o których tez niewielu ci opowie…Dłuższy pobyt w szpitalu, walka o karmienie-chyba najcięższe z doświadczeń w życiu kobiety wywołujące tyle skrajnych emocji. Cieszyłam się bardzo ze mam syna ale moje ciało było tak sfatygowane tym leżeniem i wyzwaniem ze ja nie miałam siły do niego wstać .Chodziłam z nim po korytarzu w tym specjalnym łóżeczku i praktycznie uczyłam się chodzić od nowa, włóczyłam nogami po korytarzu w jedna i druga i wyłam bo mnie wszystko bolało. Serio taka rehabilitacja sama sobie ,niestety żadna z pielęgniarek nie wykazała zrozumienia i patrzyły na mnie wręcz jak na dziwadło…Nogi spuchnięte do takich rozmiarów ze w zasadzie musiałam chodzić boso bo nie mogłam włożyć żadnego obuwia przez dłuższy czas. Hobbit przy mnie to miał stopę niczym kopciuszek. Dodatkowo w domu wdało się cos jeszcze. Strach przed tym ze ktoś zrobi krzywdę Marcinowi. Paniczny. Z początku nawet jak Michał (a właśnie mój mąż ma na imię Michał, poznacie się)brał go na ręce to mi się robiło słabo. Jak ktoś nam bliski czy mama czy ktokolwiek podchodzili do łóżeczka czułam ścisk w żołądku i przestawałam oddychać…Sama sama sama. Wszystko sama. Na szczęście jakoś mi to przeszło…. Zapalenie piersi, ból , gorączka, owijanie się bandażem…No jakoś tak ciało dawało mi pod górkę. Druga ciąża -o losie chciałam żeby Marcin miał rodzeństwo ale po tym wszystkim trudno mi było nart o tym myśleć. Koniec końców przypomniałam sobie to uczucie, gdy trzymałam Marcina takiego malutkiego, jaka byłam z siebie dumna ze jednak moje ciało dokonało cudu i oto jest on idealny, wspaniały ,mój. I chciałam to przeżyć jeszcze raz mimo strachu. Ciąża z Kalinką była zupełnie inna na szczęście. Mogłam chodzić w zasadzie i fruwałam bo Marcin nie dał posiedzieć za dużo . Jedyne z podobieństw to waga- tez przytyłam prawie 40 kg .Ale cóż nie było niby cukrzycy ,hormony sprawdzone i wszystkie inne ale jak nie zjadłam co 2 h to mi było słabo. Żałuje ze nie zrobiłam sobie zdjęcia albo nie poprosiłam kogoś żeby mi zrobił, jak siedziałam w kuchni przy lodowce na taborecie i jadłam serek twarogowy z wiaderka łyżką przegryzając moim ukochanym boczkiem i salami becząc i przeklinając „ K**** znowu będę gruba”. Miałabym teraz ubaw z tego. Znacie już moje lęki. I teraz zrozumcie jak ciężko mi gratulować każdej z was kobietki moje , szczególnie na początku ciąży. Chyba wiem za dużo. Wiem z czym to się je ,jak może wyglądać. I mimo ze staram się zawsze zaszczepiać w mojej łepetynie ten pieprzony optymizm to jest mi strasznie ciężko. Co się zobaczy na patologii ciąży i ogólnie w szpitalu to się nie odzobaczy …Nie wiem jak sobie radzą lekarze czy pielęgniarki ale to już chyba osobny temat. Powiem szczerze do tego stopnia bzikuje ze wole się nie spotykać do pewnego tygodnia….Tak mniej więcej do 30…Bo źle to znoszę. Sporo moich znajomych tez rożnie ciąże kończyło, to ciężki temat zawsze. Jako gówniarz tego nie wiedziałam, była taką ignorantka w temacie ze nawet planując ciąże nie wiedziałam bo nie chciałam wiedzieć ,było mi dobrze żyć w nieświadomości pewnych faktów. Wyszłam z założenia ze to stan błogosławiony to jak może być cos źle.. Chociaż w sumie tu może i dobrze bo ze strachu mogła bym to wszystko odwlekać…czekać ..itd
Wiecie już o mnie dużo -okazuje się ze kobieta prowadząca bloga w sumie o macierzyństwie najbardziej w życiu bała się najpierw ze nie będzie mogła być matka a później panicznie bała (i boi się) się ciąży i wszystkiego co z nią związane..Nie nie porodu .Ciąży , bycia w tym niby pięknym stanie błogosławionym który bywa bardzo różny. Na pewno każda kobieta przezywa to inaczej i jest to zdecydowanie obciążenie dla każdego organizmu i gadki motywacyjne w stylu-rób cos , ciąża to nie choroba-mnie po prostu strasznie irytują. Bo to ciężarna decyduje ile ma siły w danym dniu i jednego dnia może przenieść góry a drugiego będzie leżała do góry gitarą na kanapie (jeśli inne dzieci pozwolą) i tak ma być ma do tego święte prawo. Musiałam to z siebie wyrzucić mam nadzieje ze nie wystraszyłam żadnej ciężarnej ale jeżeli czyta to taka to przede wszystkim wiedz ze bywa całkiem rożnie i głowę trzeba przygotować na różne możliwości i scenariusze. To ważne. I co by się nie działo to nigdy nie jest twoja wina.
A jak u was to wyglądało ?Mam nadzieje ze większość z was to szczęściary które mogły się delektować z racji zachcianek, kopniaków a z przykrych dolegliwości to miały co najwyżej zgagę .Pozdrawiam serdecznie wszystkie ciężarne na każdym etapie jak i te planujące i trzymam za was kciuki ! Zawsze bez wyjątku .
Wiem że cześć z Was mnie opuści przez ten post. Szczególnie przez jego pierwszą cześć. Ale chce zgodnie z tym co myślę i czuje a nie to co jest wygodne. Dziękuje. Dobranoc.