Zawsze byłam zachłanna w temacie postępów Marcinka. Zrobił coś i można powiedzieć zanim się ucieszyłam już myślałam o tym co zrobić żeby robił jeszcze więcej albo jak tą umiejętność rozwinąć i myślałam powiem szczerze że to złe. Czasem nawet o tym głośno nie mówiłam bo bałam się ze zostanę oceniona jako wyrodna matka-przecież on ma autyzm czego ona od niego chce, za dużo wymaga, ciągła presja itp. Pomijając to że ludzie zawsze będą gadać bo sama gadam co tu dużo kryć, wczoraj udowodniono mi ze moje myślenie jest dobre. Że mam racje, trzeba wymagać więcej zawsze bo najgorsza jest stagnacja. Wylano mi na głowę kubeł zimnej wody i dobrze, jestem za to bardzo wdzięczna. Widocznie było mi to potrzebne bo faktycznie ostatnio sporo odpuściłam, nie chciałam pracować z Marcinem bo totalnie to nie szło i byłam strasznie tym sfrustrowana, a nasze wspólne jak bym to kiedyś nazwala zajęcia które trwały rożnie czasem pół godziny czasem godzinę zmieniły się wyrywkową zabawę tylko i wyłącznie na jego zasadach. Stałam się takim typowym szoferem który wozi tylko dziecko na terapie a w domu to jakoś to będzie…. I niby wiem ze terapia to efekt też tego co robimy w domu, że nie powinna się kończyć gdy zamykają się drzwi gabinetu czy przedszkola… I co? Pozostało uderzyć się w pierś i powiedzieć ze dałam dupy po całości. Przestałam wierzyc w to co robię i w to że mam moc sprawczą, że jestem ważnym narzędziem i elementem w terapii mojego syna, że na tą chwile to co robię jest niezbędne w jego prawidłowym funkcjonowaniu. Przestałam wierzyć w lepsze jutro. Czasami potrzebna nam jest prawda. Choć często niewygodna i tak jak tu oczywista. Przecież to wszystko wiem, wiec co mi się stało?? Przepracowałam z Marcinem już sporo rożnych metod i sposobów żeby do niego dotrzeć – żaden nie dał mi mega efektu WOW (ani metoda krakowska która nota bene faktycznie stosowana sztywno wywołała u nas, albo może nie wywołała, ale pielęgnowała echolalie których teraz w zasadzie nie ma, ani metoda podążania za dzieckiem bo zaczął mnie tak naprawdę lać i pozwalać sobie na wszystko) – jeżdżę, czytam, słucham. Już nie łykam wszystkiego jak przysłowiowy pelikan na początku naszej drogi -pijawki, lasery, modły, uroki złote krople – może to nie wchodziło w grę, ale zrobiłam kilka głupot do których się nie przyznam bo po pierwsze mi wstyd, a pod drugie może ktoś zrobi nie daj boże to samo 🙂 Ale desperacja rodzica aby mieć zdrowe dziecko popycha go do bardzo różnych i często dziwnych działań. Wczoraj np pani podzieliła się historią w której matka poszła do wróżki, a ta poleciła jej zmianę imienia na takie z pierwszą otwarta literą czyli np U, L, F bo ta litera zamknięta sprawia ze dziecko jest zamknięte i ma autyzm. Gdzie się człowiek obróci słyszy rożne rzeczy, czasem wydawało by się bzdury, ale jestem w stanie tą mamę zrozumieć, była gotowa zrobić wszystko tak bardzo chciała mieć zdrowe dziecko (zmiana imienia nic oczywiście nie dała). Dużo zależy od szczęścia, od tego do jakiego terapeuty trafimy na początku, albo od tego co wyczytamy w tym czasami popieprzonym internecie, albo od tego co nam podpowiada Ania z 3 pietra bo jej koleżance to pomogło to i tamto… Cudów niestety nie ma ani złotych środków ani czarów. Szkoda. Wczoraj zaszczepiono we mnie nową nadzieję. Jak to pójdzie i czy pójdzie okaże się, nie nastawiam się już super wow bo terapia to strasznie indywidualna i delikatna sprawa i powinna być szyta na miarę każdego, czasami sztywne trzymanie się jakiś założeń może spowodować więcej szkód niż pożytku mimo dobrych chęci. Łatwo podążać za dzieckiem, dbać o jego harmonijny rozwój gdy jest neurotropowe, zdrowe. Wtedy możemy działać instynktownie i w zasadzie nic złego nie powinno się zadziać. Ale gdy mowa o dziecku z jakimiś problemami i nie mówię tu tylko o przypadku autyzmu to zwykły instynkt może nie wystarczyć… Trzeba drążyć, szukać, przekopywać masę informacji. Byłam i jestem tym zmęczona, ale dzięki temu weekendowi jestem szczęśliwsza bo dostałam kolejne światełko, kolejna możliwość. I znowu mogę próbować, a nawet muszę! Wiec biorę się do roboty! Obiecuję że będę tu częściej mimo wszystko. Z pewnością podzielę się z wami efektami czy dobrymi czy złymi. Tylko dajcie mi czas, jest mnóstwo do ogarnięcia.
Poza tym w ten weekend stała się jeszcze jedna rzecz nie bywała – została zorganizowana zbiórka dla Marcinka na obóz rehabilitacyjny. Przy planowaniu tego z koleżanką, powiem szczerze podeszłam do tematu bardzo luźno i wyszłam z założenia ze pewnie nic z tego nie będzie. O jak fajnie się było w tym wypadku pomylić! 2 dni i zebrane ponad tysiąc plus do tego licytacje na bazarku na którym w zasadzie wystawiane są cuda, cudeńka! Dziękuję za zaangażowanie każdego, za czas który poświęcacie i za wszystko. Serio. Nie lubię się wzruszać i buczeć a wierzcie mi ze wczoraj przez was buczałam. Bo nie wierzyłam! Dziękuję :*
Bazarek Charytatywny dla Marcinka
Pozdrawiamy !
3 komentarze “Nowa furtka”
Pięknie to wszystko opisałaś?. A wpadki dobre czy złe zalicza każdy..ale rzadko kto się przyzna. Ważne że wyciąga się z tego jakieś wnioski.?
Mam tak samo…. To normalne że rodzice robią wszystko by pomóc dzieciom. Podziel się swoimi doświadczeniami , odkryciami. Też szukam , uczę się i przyswajam autyzm . Wszystkiego dobrego dużo wytrwałości abyśmy po tych trudniejszych dniach naszych dzieci umieli się szybko zregenerować.
Dzięki to bardzo się przyda,nasze motory są bardzo ważne,pozdrawiam :*