Nie pisałam wam nigdy o tym, ale większość ludzi którzy nas znają lub obserwują na Facebooku czy instagramie wie że Marcinek był na diecie i gdy dodałam ostatnio kilka story z gotowania były pytania -jak to u was zwykłą mąka? A co to makaron nie bezglutenowy? Mleko? Po pierwsze jestem w szoku, że mam tak wnikliwych obserwatorów, a po drugie- zacznijmy od początku. Gdy zdiagnozowałam Marcinka trafiałam do różnych lekarzy i specjalistów. Większość z nich sugerowała dietę co najmniej bez cukru, a najlepiej bez glutenu i mleka (kazeina). W zasadzie nikt mi tego na papierze nie zalecił ani nigdzie nie uwzględnił przez co często musiałam walczyć o swoje racje, bo zdecydowałam się dietę wprowadzić, dostałam wytyczne, sugestie i czułam się zobowiązana spróbować. Zresztą w tamtym czasie działałam na full opcji byłam na maksa zafiksowana na punkcie działania, może nie wierzyłam we wszystko ale mnóstwo czytałam, chodziłam pytałam innych rodziców co robili oni i co pomogło… Wielu z nich mówiło, że ich dzieci też były na diecie. Rozglądałam się za badaniami, różnymi od nietolerancji po genetyczne… Koszty właściwych, wiarygodnych badań sięgały minimum 17 tys jak wtedy się orientowałam i cóż może wstyd czy nie wstyd się przyznać nie zrobiłam ich tylko weszłam w dietę w ciemno jak większość innych rodziców. Po prostu nie śmierdzę takim groszem, a nie chciałam też zwlekać chciałam działać, skupić się też na terapii gdzie kasa jest potrzebna, na pomocach dydaktycznych z których można korzystać w domu. Wprowadziłam więc wszystko – dietę terapię logopedyczna, sensoryczna, psychologa (w sumie na początek wszystko i zdecydowanie za dużo) – zrobiło się lepiej. Stał się spokojniejszy, przesypiał normalnie noce autoagresja zniknęła. Przypisywałam to powiem szczerze diecie bo chyba wymagała ode mnie najwięcej… Gluten jest wszędzie, cukier w sumie też i ta kazeina. O matko… Zanim nauczyłam się na nowo piec, gotować… Robiłam wszystko żeby bardzo nie odczuł tych zmian, żeby niczego mu nie brakowało – co było niewykonalne nie jestem w stanie do tej pory zrobić kinder niespodzianki, ale na szczęście już jej nie potrzebuje do pełni szczęścia. Przestawiłam i przekonałam najbliższe otoczenie (dziadkowie bywają mało wyrozumiali na szczęście u nas jakoś poszło gorzej było z przedszkolem). Wszędzie trzeba było chodzić ze swoim termosem i tłumaczyć ze swoich decyzji. Stawałam na głowie żeby posiłki były urozmaicone i smakowały, zakupy przypominały dla mnie polowanie… Spędzałam też mnóstwo czasu na czytaniu etykiet co w sumie w tej chwili wyszło nam wszystkim na zdrowie. Zakupy przez internet stały się codziennością bo na miejscu musiałam jeździć od sklepu do sklepu żeby kupić wszystko więc wychodziło na jedno czy po to pojadę czy zapłacę za przesyłkę. W zasadzie był czas w którym stałam się niewolnikiem swojej kuchni- w każdej wolnej chwili, a nieraz w nocy stałam przy garach i z „cudownych” przepisów próbowałam coś tworzyć lub przerabiałam te zwykłe (a nie raz i nie dwa wychodziło z tego wielkie G) Koszty diety przerażały mnie szczególnie na początku, żeby zaopatrzyć się we wszystkie mąki makarony słodzidła itp… Przykład – jogurt naturalny zwykły kosztuje nas około 1 zł, a najtańszy jogurt roślinny (bez cukru!) to ok 5 zł… Byliśmy na diecie półtora roku. Na złe nikomu to nie wyszło, moja świadomość o tym jakie znaczenie ma to co jemy – nawet w przypadku zachowania – wzrosła. Zgadzam się z tym, że jelita to nasz drugi mózg, musi być w nich porządek żeby organizm właściwie funkcjonował, mają też ogromne znaczenie jeśli chodzi o ogólna odporność naszego organizmu. Ale powiedziałam stop gdy zobaczyłam frustrację u Marcina. Nigdy nie chciałam, żeby czuł się wykluczony czy pominięty. Coraz więcej imprez coraz mniej zaproszeń bo ciężko jest się pod nas dopasować. Poza tym mnie było by łatwiej odmówić czekolady niż kromki chleba żytniego z masłem. Wcześniej nie sięgał po inne produkty ale gdy zobaczyłam jego apetyt na nowe musiałam zareagować i zaczęłam pytać. Wywiad rozpoczęłam od rodziców innych dzieci z autyzmem, terapeutów a skończyłam na jednej z doktorek które mi dietę doradziły. I wnioski były jedne – jeżeli naszemu autyzmowi towarzyszyły by dolegliwości metaboliczne to wprowadzenie diety i trzymanie jej tak jak w naszym przypadku bardzo sumienie i konsekwentnie dało by już lepsze rezultaty. Więc powoli co 2 tygodnie wprowadzałam nowe składniki zaczynając od glutenu i kazeiny. Z cukrem odpuszczamy, ale nie panikujemy jeśli się trafi trudno ja piekę dalej na zamiennikach, ale nie zamierzam już tak latać jak do tej pory za nim ze specjalnymi słodyczami w fikolandach, przedszkolu itp żeby nie czuł się gorszy. Nam nie pomogło w takim stopniu jakim bym oczekiwała, ale na pewno nie zaszkodziło. Nie żałuję. Gdybym nie próbowała miała bym wyrzuty sumienia… Ale pozostał jakiś gorzki smak bo cóż, co tu dużo gadać serio miałam nadzieję ze będzie o wiele lepiej dzięki diecie. Trzymałam się bo się przyzwyczajam i w zasadzie nie sprawiało nam to problemu. W wakacje jeździliśmy z lodówka turystyczna, wybieraliśmy miejsca w których był aneks kuchenny i chodziliśmy wszędzie ze swoim termosem. Marcin tez był szczęśliwy bo nikt mu nie podał ziemniaków z koperkiem (oj bardzo był zły na kelnera na Krupówkach), miał swoje pewniaki w nowym miejscu to zawsze jeden element zaskoczenia mniej = mniej stresu. W święta skupiałam się na tym żeby miał wszytko „swoje” od barszczu pierogów i tego co lubi łącznie z plackami ciastkami i słodyczami które może jeść. Wszyscy nauczyli się, że do nas słodyczy się nie przynosi i ciesze się bardzo, mamy zdrowe zęby i pewnie mniejsze tyłki 😛 I będę chciała to utrzymać. Cukier niech pozostanie tabu, skupiamy się teraz na wprowadzaniu warzyw i owoców bo na razie akceptował tylko owoce białe i żółte, a z warzyw ziemniaki no chyba ze udało mi się coś przemycić jakimś cudem. Dziś halelluja spróbował marchewki, papryki, ogórka i pomarańczę! Oczywiście najwięcej zjadł pomarańczy, ale dla mnie to wiele, serio.. Napiszę kiedyś i o tym jakie mamy sposoby na przełamywanie strachu, ale ten post i tak jest przydługi. Koniec końców – wracamy do glutenu, mleka krowiego pół na pół – ja nie używam, lubią na tyle zamienniki ze zostanę przy tym co jest, ale w gościach nie dramatyzuje. Cukier dalej na czerwonym chyba że od wielkiego dzwonu – sama piekę na ksylitolu, stevii, miodzie. Jest mnóstwo zdrowych przekąsek (owoce surowe i suszone, orzechy, nasiona…) i te z działu zdrowa żywność w marketach(chociaż śmieszy mnie to bo reszta w takim razie to co??) Miesiąc je już wszytko i zmian szczególnie nie widzę… No chyba ze w portfelu . Nie namawiam, nie neguje róbcie co uważacie za słuszne i dobre dla waszych dzieci.
Wycieczka na Święty Krzyż i własne ciastka jaglane na tyle dobre ze nie chciał się z nikim dzielić …:) Pyzy z mięskiem na rynku w Krakowie
2 komentarze “O diecie słów kilka”
Może to było potrzebne żeby teraz właśnie wziol do ust paprykę czy ogórka.Pozatym dieta napewno podziałała na jelita i odporność to widać gołym okiem. Jako babci też mi się nieraz serce kroiło szczególnie o chleb i bułki i właśnie że będzie się czuł wykluczony w jakimś stopniu…Ale na złe nie wyszło.Jest odporny nie choruję i próbuje wszystkiego. To jest sukces ?
.???
Nasz wspólny :):*